Sonic Fanon Wiki
Advertisement

78d4116087fe3a81682c37787344720516026289

Przedział wiekowy: +12

Rozdział 1: Stare śmieci[]

Był późny wieczór. Rick i Jina weszli do zaniedbanej kamienicy na obrzeżach miasta. Wszystkie okna były zabite deskami, a z fragmentów ścian powoli zaczął sypać się tynk.

- I o to jesteśmy! - powiedział brązowy Jeż, włączając latarkę.

- To tu mieszkałeś?

- Można tak powiedzieć...

Rick ściągnął brezent z kanapy i usiadł na niej, cicho wzdychając. Jina usiadła obok brata.

-Tęsknisz za nim, co? - spytała, objąwszy go ramieniem.

- Kto by nie tęsknił? Wychodzisz rano na miasto, załatwiasz swoje sprawy, wracasz po południu, a w domu nikogo nie ma.- odpowiedział. - Nie przejąłbym się tym bardzo, gdyby nie to, że nie zostawił mi żadnej wiadomości. I że do dzisiaj go nie widziałem.

- Może go złapali?

- Niemożliwe. To on nauczył mnie takiego skakania.

- Jaki on był?

Jeż westchnał, przejeżdżając sobie dłońmi po twarzy.

- Surowy. Zdyscyplinowany... Bardziej żołnierz niż ojciec. Ale poza tym, to dobrze go wspominam. A mama?

- Czuła, mądra. Zawsze wiedziała, kiedy jest źle. Miała być wtedy w szpitalu. - Jina spojrzała na swoje dłonie.

Rick niespodziewanie wstał i wszedł po schodach na piętro, zostawiając siostrę na dole. Wszedł do swojego pokoju. Na szafce nocnej obok łóżka siedział sobie lekko nadgryziony przez ząb czasu niebieski pluszowy lisek w czerwonym krawacie. Była to ulubiona zabawka Ricka. Podszedł do pluszaka, wziął do rąk i niemal natychmiast go przytulił.

- Kopę lat, kolego. - powiedział cicho, mając nadzieję, że pluszowy lisek go usłyszy.

Nagle podłoga złowieszczo zaskrzypiała.

- Oby się tylko nie załamała... - skomentował Jeż.

I tak oto słowo ciałem się stało. Podłoga załamała się dokładnie pod Rickiem.

- Musiałem wykrakać! - krzyknął Rick, spadając na sam dół.

Spodziewał się wylądowania na parterze, ale przebił się i przez tamtejszą podłogę. W ostatniej chwili zdołał utworzyć Osobliwość i już delikatniej wylądować.

- Rick!! - zawołała zszokowana całym zamieszaniem Jina. Dziewczyna wskoczyła do powstałej dziury.

Jeż zlikwidował pole efektu masy, po czym położył się plackiem na pokrytej drzazgami posadzce.

- Ży-żyję. - wystękał. - Gdzie trafiłem?

- Poziom -1. - odpowiedziała Jina, pomagając bratu wstać i otrzepać się z pyłu.

- Widzę, ale gdzie dokładnie? Nie pamiętam, żeby pod moim pokojem była piwnica. Ciągnęła się tylko pod salonem.

- Chyba znam odpowiedź na twoje pytanie... - powiedziała dziewczyna, przyglądając się zabetonowanemu przejściu.

- To nie problem.

Rick skupił się, po czym użył Szarży Biotycznej na blokadzie. Przebił się przezeń i wylądował w drugiej tajemniczej komorze oświetlonej blękitnymi latarenkami. Jeż otrzepał się z pyłu, po czym uśmiechnął się do Jiny.

- Zapraszam.

Jeżyca weszła do środka, przyglądając się komorze.

- Tatuś na bank coś przed tobą ukrywał. - stwierdziła, poprawiając grzywkę. - Znajdźmy to coś i zmywajmy się.

Rick przytaknął, po czym zaczął się rozglądać po okolicy.

Komora miała 6 metrów kwadratowych. Cała skąpana była w niebieskim blasku wydobywającym się z zawieszonych pod sufitem latarenek.

- Tam! - zawołała Jina, wskazując palcem na ciemniejszy fragment pomieszczenia.

Na samym końcu komory stał solidny stół, na którym leżała podłużna skrzynka wykonana z hebanowego drewna, ze złotymi krawędziami. Na wieku skrzyni widniał wygrawerowany napis "Clarke".

Rodzeństwo podeszło do stołu. Rick przysunął do siebie skrzynię i otworzył ją. Wewnątrz leżały dwa miecze ze skórzanymi rękojeściami. Jeż chwycił je w dłonie i obejrzał z każdej strony.

- To jest to, co tata przede mną ukrywał? - spytał retorycznie. - OK, ale to nie wyjaśnia, dlaczego zniknął.

Jina tymczasem przyjrzała się dokładniej skrzyni. Zauważyła pod wiekiem kartkę papieru.

- Patrz na to. - powiedziała do brata, wyciągnąwszy kartkę.

- "Rick, jeśli to czytasz, znaczy to, że zniknąłem, a ty znalazłeś miecze..." No, zaczyna się typowo.

- Czytaj dalej.

- "Te miecze to nasze rodowe ostrza. Zostały napełnione mocą samego Chaosa. Dbaj o nie. Jeśli chodzi o moje zniknięcie, musiałem się z kimś spotkać. Kimś bardzo dla mnie ważnym. Tylko tyle mogę ci przekazać. Reszty będziesz musiał się dowiedzieć na własną rękę. Trzymaj się, żołnierzu! Elijah."

Rick założył miecze na plecy, po czym przejechał dłońmi po twarzy.

- Tylko tyle? - spytała Jina.

- Na to wygląda... - powiedział Rick, obrażając kartkę na drugą stronę. - Chwila... Siostra, podaj latarkę.

Jeżyca bez słowa podała bratu do ręki latarkę. Ten zaczął nią świecić po kartce.

- Widzę coś. - powiedział.

- Tylko co?

Rick zaczął się dokładnie przyglądać listowi. Widział w nim ukrytą wiadomość: 66* S.

- Nie jarzę... - zamyślił się Jeż.

- Chwila. Coś sobie przypomniałam. - powiedziała nagle Jina, sięgając do kieszeni. Wyciągnęła z niej mniejszy liścik, na którym widniał napis 110E.

- No tak!! - krzyknął Rick. - To współrzędne!

- Tylko czego?

- Nie wiem, ale znam kogoś, kto wie.

Brązowy Jeż wyciągnął z kieszeni płaszcza słuchawkę i założył ją na ucho.

- Halo? - spytał głos w słuchawce.

- Siemasz, Harris!

- Rick, zdajesz sobie sprawę, która godzina?

- Oj wiem! Słuchaj, chłopie, jest sprawa.

- Jutro.

- Ale...

- Jutro! - krzyknął Harris, po czym się rozłączył.

- Wow. - skomentowała Jina. - Nawet tutaj go słyszałam.

- Teraz będzie mi robił wywody, jak to cieżko jest prowadzić śmigłowiec, będąc zaspanym... Dobra, zwijajmy się. Pomyślimy o tym jutro.

Jina przytaknęła i oboje, zabrawszy najpotrzebniejsze rzeczy, wyszli z kamienicy.

Rozdział 2: Przygotowania do odlotu[]

Bzzz! Bzzz! Bzzz! Bzzz!

- Ech! Ten, kto wymyślił budziki, powinien się smażyć w piekle! - zawarczał Rick, zsuwając się z łóżka.

Budzik pokazywał godzinę 8:30. "Pokazywał" jest tu słowem kluczowym, bo zaraz po wstaniu na równe nogi, wyrzucił małego pomiota Black Dooma przez okno.

- Nareszcie cisza...

Rick ubrał się w swój codzienny strój: buty do 1/3 łydki, czarne bojówki, rękawiczki bez palców i płaszcz. Założyłby swoje gogle, ale po ostatniej akcji z Eggmanem wymagały gruntownej naprawy. Przypiął sobie jeszcze kaburę z pistoletem na prawą nogawkę i wyszedł z pokoju.

- Jina, jesteś? - spytał, wszedłszy do salonu. Tam ujrzał swoją siostrę jak gdyby nigdy nic pijącą kawę.

Jeżyca odwróciła się w stronę brata.

- Cześć, Rick! - przywitała się, machając w jego stronę akurat przypiętym hakiem.

- Hej... - powiedział Rick, przecierając oczy. - Po co założyłaś hak?

- Siłowałam się z puszką kawy.

- Ooo... kej...? - pociągnął Jeż, po czym zaczął również parzyć sobie kawę.

- A właśnie. - zaczęła Jina. - Dzwonił Harris. Mamy się z nim spotkać na mieście.

- O?

- Tak koło dwunastej.

- OK, wyrobię się. - odparł Rick, przelewając sobie kawy z ekspresu do kubka.


Zbliżała się jedenasta. Rick i Jina wyszli na miasto. Brązowy Jeż musiał odebrać gogle. I przy okazji kupić nowy budzik.

Bliźniaki dotarły do budynku, który wydawał się być sercem technologicznym całego miasteczka. Był to dom jednego z najinteligentniejszych Mobian w okolicy - Setha. 

Rick zapukał trzykrotnie, po czym samemu sobie otworzył. Wnętrze budynku przypominało bardziej siedzibę superszpiega niż mieszkanie. Wszędzie wisiały ekrany, a na podłodze walały się różne kable.

- Seth? - spytał w przestrzeń Jeż.

Cisza.

- Może wyszedł? - zasugerowała Jina.

- On nigdy się stąd nie rusza. NIGDY. Hej Seth!!

- Na dole! - usłyszeli zza drzwi przy biurku z masą monitorów. Rick otworzył drzwi, które, jak się okazało, prowadziły do piwnicy.

Piwnica służyła Sethowi za właściwy warsztat. Tam też inżynier trzymał swoje cenniejsze wynalazki, takie jak jego słynne baterie. Sam Seth siedział teraz przed stołem i coś spawał. Był tak bardzo pochłonięty swoją pracą, że nic poza nią nie widział.

- Seth, masz gości. - powiedział Rick.

- Mhm... - zamruczał Lis.

- A jak tam moje gogle?

Inżynier odłożył spawarkę i ściągnął okulary. Odwrócił się w kierunku bliźniaków. 

- Dobrze, że jesteś, Clarke. Już miałem po ciebie dzwonić. - powiedział. - Nie tylko je naprawiłem, ale i ulepszyłem.

- To znaczy?

Lis wyciągnął z szuflady gogle Ricka, po czym podał je właścicielowi.

- Załóż i sam się przekonaj.

Jeż założył na oczy gogle. To, co zobaczył bardzo go zaskoczyło. Miał teraz w goglach cały interfejs.

- Wow! Nieźle.

- Zasilane mniejszym egzemplarzem moich baterii. Dodałem też rentgen, termowizję, noktowizor i hakerski interfejs. 

- Bosko! Dzięki. - powiedział Rick.

- Teraz tylko iść po Harrisa. - dodała Jina.

- Właśnie! - przypomniał sobie Jeż. - Możesz rozszyfrować pewne współrzędne?

- Zależy. O jakie współrzędne dokładnie chodzi?

- 66* S, 110* E.

Seth podszedł do komputera i wklepał współrzędne podane przez Ricka. Wynik lekko go zaskoczył.

- Koło podbiegunowe południowe.

- Co? - spytała Jeżyca, mając nadzieję, że się przesłyszała.

- Tundra. Pustynia lodowa. Minus 60 na samym biegunie. Tyle wystarczy? - wyliczył Lis.

Dziewczyna przytaknęła zawiedziona.

- To lepiej już z siostrzyczką pójdziemy i kupimy trochę ciepłych ubrań... - powiedział Rick, prowadząc Jinę do wyjścia. - To cześć.

- Narka. - powiedział Seth, po czym wrócił do spawania.


Harris siedział już jakiś czas w przedziale pasażerskim śmigłowca, czekając na bliźniaki.

- Harris! - usłyszał znajomy głos.

Kolczatka wyjrzała przez okno i ujrzała Ricka w płaszczu od środka wyłożonym futrem i Jinę w podobnym stroju, zmierzających do śmigłowca.

- No, nareszcie jesteście! - zawołał pilot. - Na co wam te wdzianka w połowie czerwca?

- Bo lecimy do bardzo zimnego miejsca. - odpowiedziała Jina.

- Mianowicie?

- Biegun południowy. - rzucił Rick.

Harris spojrzał na bliźniaki, jakby się przesłyszał.

- Też nie mogłam uwierzyć... - powiedziała Jeżyca.

- No cóż... Może nigdy nie latałem przy -40 stopniach, ale zawsze musi być ten pierwszy raz. Ładujcie się.

Cała trójka weszła do śmigłowca. Harris usiadł na miejscu pilota. Włączył silnik i po około dwóch minutach maszyna wzbiła się w powietrze.

Rozdział 3: Arktyczny sen[]

- To... może powiecie mi, czemu lecimy na koło podbiegunowe, ryzykując zamarznięciem? - spytał Harris przez radio. 

- Sprawy rodzinne. - odparł Rick. - Tam mogą być nasi rodzice.

- Ale na biegunie?

- Też nie uwierzyłam. - wtrąciła się Jina.

- Dobra... - powiedziała Kolczatka, wyłączając radio.

Rick wyciągnął jeden z mieczy i uważnie się mu przyjrzał.

- Serio myślisz, że te miecze mają jakieś szczególne właściwości? - spytała go siostra.

- Pojęcia zielonego nie mam. - odpowiedział. - Ale, kiedy je trzymam, czuję coś jak... przypływ odwagi. Sama spróbuj.

Jeż dał dziewczynie miecz do ręki.

- Trochę ciężki. - powiedziała. - Ale faktycznie, coś tam czuję.


Podróż na koło podbiegunowe trwała cały dzień. Mniej więcej w 3/4 drogi do celu zaczęła się paskudna śnieżyca, przez którą ciężko było Harrisowi kierować. Przynajmniej dwa razy zatoczył koło, zanim wróciła mu orientacja w terenie.

- Matko, kiedy ta burza w końcu ustanie? - spytał sam siebie.

Nagle zobaczył jaskrawy niebieski blask pośrodku bieli.

- Co do... Hej, wiara! Chodźcie tu!

Już przysypiający Rick i Jina wstali z siedzeń i weszli do kokpitu.

- Co jest? - spytał Rick.

- Widzicie to, co ja? - Harris wskazał na niebieski punkt.

Jeżyca spojrzała na ekranik przy sterach pokazujący ich obecne współrzędne.

- Jesteśmy na miejscu! - krzyknęła podekscytowana. 

- Nie byłbym tego taki pewien, siostra... - wtrącił Rick, wskazując na inny ekranik, pokazujący temperaturę silnika. Gwałtownie spadała.

- Nie. - powiedział Harris, kiedy śmigłowiec zaczął opadać na ziemię. - Nie nie nie nie nie nie NIE!!

Maszyna wylądowała awaryjnie i za nic w świecie nie chciała odpalić.

- Pięknie! - krzyknęła poirytowana Kolczatka. - Oficjalnie jesteśmy uziemieni!

Rick patrzył cały czas na niebieski blask za przednią szybą.

- Jest już niedaleko. Możemy tam pójść z buta!

- Rick... - westchnął Harris. - Zdajesz sobię sprawę, że na zewnątrz jest ponad minus czterdzieści, a tutaj temperatura spada w zastraszającym tempie?

Nie minęło 5 minut, a trio już mogło zobaczyć swój oddech. A Harris miał na sobie tylko podkoszulek. Skąd niby miał wiedzieć, że poleci na biegun?

- Chwila, masz przecież kurtkę ze szkoły lotniczej. Nigdy się bez niej nie ruszasz. - zasugerował Jeż.

- Ano racja! - Kolczatka strzeliła facepalma. Sięgnęła po skórzaną kurtkę wiszącą przy drzwiach do kokpitu i natychmiast ją założyła. - O tak... Teraz lepiej.

- To może już chodźmy, co wy na to? - spytała Jina.

- Jestem za. - odparł Rick, zakładając gogle i kaptur od płaszcza.

Kiedy wszyscy byli już przygotowani, brązowy Jeż otworzył drzwi i team opuścił zamarznięty śmigłowiec.


Trio szło jednostajnym rytmem przed siebie, co jakiś czas się nawzajem ogrzewając. Na czele grupy stał Rick. Miał absolutną pewność, że w tym świetle znajdą się odpowiedzi na ich pytania.

Dotarli do wielkiego lodowego wąwozu. Bliźniaki czuły, że są już blisko. Nagle Jina upadła. Próbowała wstać, jednak mróz uszkodził mechanikę w jej dłoniach. Lewa zaczęła już tracić na objętości. Rick podbiegł do siostry i pomógł jej się podnieść.

- Musimy jak najszybciej dotrzeć do jakiejś cywilizacji. - powiedział Jeż. - Albo kogoś tu sprowadzić.

- Dam ci stówę, jeśli znajdziesz kogokolwiek na tym pustkowiu! - rzucił Harris.

Nagle znów rozpętała się burza. Na szczęście wiała im w plecy, więc mogli szybciej dotrzeć do celu.

- Biegniemy, co sił do światła! - zawołał Rick do siostry i Harrisa. Teraz już wszyscy, nie zważając na odmrożenia, biegli sprintem przez wąwóz.

Wreszcie, w połowie drogi, wszyscy upadli z wycieńczenia. Nawet Harris nie miał nic do powiedzenia. Tylko w Ricku ciągle zbierała się energia, którą miał zamiar teraz wykorzystać. Podniósł się i podszedł do Jiny i Harrisa. Wtedy upadł na kolana, wbił miecz w lodowe podłoże i się o niego oparł. Skupił resztki swojej energii, po czym dookoła grupy rozciągneła się bariera. Jeż wyciągnął pistolet z kabury i wycelował w niebo. Wystrzelił kilka ładunków z nadzieją, że ktoś je zobaczy i usłyszy. Po chwili sam odsunął się na ziemię i, będąc wciąż przytomnym, utrzymywał barierę.

Rozdział 4: Sanktuarium[]

Jina obudziła się w małym pokoju ze ścianami częściowo obłożonymi niebieską tapetą. Nie wiedziała, gdzie jest, ale była w 100% pewna, że zanim straciła przytomność, omal nie zamarzła na śmierć na biegunie. 

- Skąd się tu wzięłam? - spytała samą siebie. Spojrzała na swoje dłonie: prawa jakoś się trzymała, a lewa... cóż, leżała odpięta na komodzie obok łóżka. Metal na niej był dziwnie poskręcany przez mróz.

Jeżyca wstała, po czym zauważyła, że... jest w samej bieliźnie! Szybko podeszła do komody i otworzyła jedną szufladę. Z lekkim trudem, ale otworzyła. Wewnątrz leżała jej ulubiona szara bluzka z kapturem i jeansy. Jak najszybciej włożyła je na siebie z obawą, że ktoś może nagle wejść.

- Dobra, pora się rozejrzeć... 

Jina chciała już otworzyć drzwi, ale te zostały już otwarte. Jeżyca stanęła twarzą w twarz z Łanią chcącą wejść do pokoju. Miała długi czarny warkocz, a nosiła biały sweter w szare paski, czarne spodnie i buty tego samego koloru.

- O! już się obudziłaś. - powiedziała zaskoczona Łania.

- Coś za jedna? I co to za miejsce? - spytała Jina. - I gdzie są chłopcy?

- Spokojnie, spokojnie! Wszystko z nimi dobrze. - zapewniła dziewczyna, po czym podała Jinie rękę. - Jestem Heidi.

- Jina. - przedstawiła się Jeżyca, ściskając rękę Łani. - To... gdzie jesteśmy?

- W klinice Sanktuarium. I zanim zapytasz: tak. Wciąż jesteśmy na kole podbegunowym. Znaleźliśmy was niedaleko wejścia. Byliście ledwo żywi.

- Chwila. - przerwała jej Jina. - To ilu tu w końcu was jest?

- Ja, Ben, moja mentorka i jej mąż. No, i jeszcze wy.

- Aha... A gdzie są Rick i Harris?

- Zależy. Który jest który? - zachichotała Heidi.

- Rick to ten Jeż w płaszczu, z mieczami na plecach. A Harris to ta beżowa Kolczatka.

- Niech zgadnę: Rick to twój brat?

- Czy to aż tak bardzo widać?

- Szczerze?

Jeżyca kiwnęła głową.

- Tak.


Heidi zaprowadziła Jinę do innego pomieszczenia. Było ono dużo większe i bardziej ascetycznie udekorowane. Jedyny dźwięk w nim to szum z wentylacji oraz coś w stylu westchnięć, jakie wydają sportowcy podczas treningu. Jeżyca ujrzała tam Harrisa podciągającego się topless na drążku. Wydawał się być całkowicie pochłonięty tym, co robi.

- Harris? - spytała Jina, wyrywając Kolczatkę z transu.

- Jina! - odpowiedział pilot. - Widzę... że poznałaś już Heidi.

- W pewnym sensie... Wiesz, gdzie Rick?

- Nie. - odparł lakonicznie Harris. - Nie widziałem go, odkąd się obudziłem, czyli jakieś pół dnia temu.

- To jak długo tu jesteśmy? - syptała Jina Łanię.

- Długo. - odpowiedziała lakonicznie. - Ciężko się rozeznać w miejscu, gdzie noc trwa pół roku.

Jina westchnęła głośno, przejeżdżając sobie dłonią po twarzy.

- No dobra... - powiedziała po chwili. - To gdzie jest Rick?

- Um... - Heidi położyła uszy po sobie. - Dobrze. Zaprowadzę was, ale ostrzegam, że nie będzie to miły widok.


Łania zaprowadziła Jinę i Harrisa do bardziej oddalonego od reszty pokoi, pomieszczenia. Ściany były pomalowane na kolor jasnoszary. Na meble składało się kilka szafek ze szklanymi drzwiami, aparatura medyczna i trzy typowe szpitalne łóżka. W jednym spał właśnie Rick. Jego ręce były zabandażowane niemal do łokci. W niektórych miejscach prześwitywały okłady narciarskie, które miały go ogrzać. Obok łóżka stał wieszak, na którym wisiał jego zimowy płaszcz. 

- O Chaosie... - powiedziała cicho Jina. - Co mu się stało?

- Cały czas utrzymywał Barierę. Kiedy go znaleźli, miał straszne odmrożenia. - wytłumaczyła Heidi. - Na szczęście obeszło się bez amputacji. Zostaną mu tylko blizny.

- Chociaż tyle dobrego w tym wszystkim... - westchnęła Jeżyca, przyglądając się śpiącemu spokojnie bratu.

- A ci goście to kto? - spytał Harris, patrząc na dwóch innych pacjentów w łóżkach obok Clarke'a. Byli nimi zielony Jeż i niebieski Kot.

- Są tu znacznie krócej niż wy. - odparła Łania. - Ponoć szukają przyjaciela. Więcej nie wiem.

Rozdział 5: Spotkanie[]

Harris i Heidi wyszli z pokoju. Jina została. Przysunęła sobie krzesło i usiadła obok łóżka brata. Spojrzała na niego i lekko się uśmiechnęła.

- Wiesz... - zaczęła. - Chciałam ci podziękować. Za to, że tu jesteśmy. To dzięki tobie jeszcze żyjemy.

Jeżyca delikatnie chwyciła zabandażowaną rękę Ricka. Ten tylko lekko się skrzywił. Po chwili wyraz jego pyszczka się uspokoił, najwyraźniej wyczuwszy, czyja to była dłoń.

- Hej. - usłyszała Jina. - Wszystko w porządku?

Dziewczyna odwróciła się w stronę dobiegającego głosu. Jego właścicielem był zielony Jeż, w tej chwili siedzący na krańcu łóżka.

- Hm? Tak... Chyba tak. - Jina podeszła do Jeża i podała mu rękę. - Jina Carter.

- Jeżer. - odpowiedział Jeż, ściskając rękę dziewczyny. - Mogę ci mówić JC?

- Jak tam chcesz.

- To twój znajomy? - spytał Jeżer.

- Brat. - odparła Jina, chowając po sobie uszy. - Pomógł nam się tu dostać. Kosztem swojego zdrowia.

- OK, jak dotąd rozumiem... - przytaknął zielony. - A właściwie to po co tu jesteście?

- Mogłabym zapytać o to samo. - odparła Jina. - My jesteśmy tu w poszukiwaniu naszych rodziców.

- Ja i LotKot jesteśmy tu w podobnym celu. Szukamy naszego kumpla, Norkera. Żółta Kolczatka. Nie widzieliście go może?

- Niestety nie. 

Wtem do sali weszła brązowa Jeżyca około czterdziestki, w niebieskim żakiecie i spódnicy do kostek. Jej błękitne oczy były lekko zasłonięte przez grzywkę. Jina odwróciła się gwałtownie w jej stronę.

- Mamo...? - powiedziała, czując, że w jej oczach zbierają się łzy.

- Jina. Skarbie...

Jina rzuciła się Jeżycy na szyję ze łzami w oczach. Nie posiadała się ze szczęścia. W końcu po tylu latach znalazła matkę!

- Mamo, nawet nie wiesz, jak tęskniłam! - powiedziała, dalej się do niej tuląc.

- Chyba już wiem. - odpowiedziała matka, przytulając córkę.

W międzyczasie Rick zaczął się budzić. Otworzył powoli oczy, by nagle nie oślepnąć od światła.

- Jina... - powiedział cicho, ale tak, by siostra go usłyszała.

Dziewczyna odkleiła się od matki i pozwoliła jej spojrzeć na syna.

- Rick, to ty? - spytała starsza Jeżyca, po czym podeszła do wyżej wymienionego.

- Mamo...?

- Tak, synku. - matka przyjrzała się Rickowi, gładząc go po głowie. - Masz oczy po tacie. I identyczny błysk.

Jina podeszła do reszty.

- Jeżer, poznaj Synthię, naszą mamę. - powiedziała do zielonego Jeża.

- Miło mi poznać. - odparł Jeżer, lekko się uśmiechając.

Synthia również się uśmiechnęła, po czym przyłożyła synowi dłoń do czoła.

- Masz gorączkę. - stwierdziła po chwili. - Przyjrzymy sę teraz twoim rękom, dobrze?

Rick przytaknął i wyciągnął zabandażowaną prawą dłoń.

- A gdzie jest ojciec? - spytała Jina, przerywając dotychczasową ciszę ze swojej strony.

- On jest zbyt... zajęty, by tu przyjść. - odpowiedziała niepewnie. Skończyła już diagnozować Jeża, więc usiadła obok niego. - No dobrze, Rick. Jesteś w miarę zdrowy, więc uważam, że możesz już się stąd zabrać. Ale nie próbuj na razie ściągać bandaży.

- Dobrze... mamo. - odparł Rick, po czym wstał i ubrał buty. Płaszcz zapiął pod szyją, robiąc sobie pelerynkę i wyszedł razem z Jiną.

- A co do was... - powiedziała Synthia do Jeżera i LotKota. Reszty wypowiedzi nie dało się usłyszeć.


Bliźniaki postanowiły trochę pozwiedziać miejsce swojego pobytu. Skierowali się na górę.

- Jak długo może potrwać budowa Bramy?

Rick, usłyszawszy to, zatrzymał się. Polecił Jinie zrobić to samo. Zbliżył się do otwartych drzwi, skąd usłyszał znajomy głos.

- Ciężko stwierdzić, szefie. - odpowiedział drugi głos. - Miesiące, lata, może nawet dekady? Żeby zbudować portal do Pustki, potrzeba mistrza z zakresu mechaniki kwantowej i doświadczonego inżyniera, nie mówiąc już o potężnym źródle energii...

- Energii ci u nas dostatek. Co z resztą?

- Mechanika kwantowego już mamy. Mnie. Na dodatek znam jednego inżyniera.

Rick wychylił się, by zobaczyć pokój: ciemne pomieszczenie oświetlane kilkoma błękitnymi świetlówkami. Jedna ściana pokryta była masą monitorów ukazujących jakąś planetę z różnych perspektyw, kilometry równań oraz plany jakiejś wielkiej maszyny. Pośrodku stał stół, nad którym wisiał holograficzny obraz tej samej planety, co na monitorach. Jeż przyjrzał się rozmówcom. Byli nimi zielonooki Piesiec w swetrze oraz czarny Jeż z mechaniczną lewą ręką, ubrany w wojskowy płaszcz, opierający się o stół.

- Czy to...? - spytał sam siebie Rick, patrząc jak sytuacja się rozwinie.

- Połącz mnie z nim. - polecił Pieścowi Jeż. Ten nacisnął kilka przycisków na klawiaturze. Po chwili hologram zmienił się z planety w wizerunek bladoniebieskiego Lisa w szarym bezrękawniku.

- Halo? A, to ty. - powiedział chłodno Lis.

- Też miło mi cię widzieć, Seth. - odparł Piesiec.

- To ty jesteś tym inżynierem, o którym mówił mi Ben? - spytał czarny Jeż.

- To zależy. Czego wam potrzeba?

Ben, jak go nazwał Seth, wyciągnął plany tajemniczej Bramy i pokazał holograficznemu Lisowi.

- Hmm... Zobaczę, co się da zrobić. Tymczasem chciałbym wiedzieć, dla kogo pracuję...

- Elijah Clarke. - odpowiedział z dumą w głosie Jeż.

- Tata? - zauważył zszokowany Rick, tym samym spalając swoją kryjówkę.

- Rick? - spojrzał na syna Elijah.

- Rick! - zawołała Jina, również się ujawniając.

- Jina? - zauważył Elijah.

- Tata? - spytała Jina.

Tak mniej więcej trwała cała konwersacja między członkami rodziny, obserwowana przez Bena i holo-Setha, z których ten pierwszy w międzyczasie zajadał popcorn.

Rozdział 6: Wyjaśnienia[]

- Mogę wiedzieć, co ma to wszystko znaczyć?! - spytał Rick, patrząc to na ojca, to na siostrę.

- Rick, spokojnie. - polecił mu Elijah.

- Spokojnie? Spokojnie?! Jak mam być spokojny?! Trzy lata cię nie widziałem! Może nawet w tej chwili masz zamiar zniknąć na kolejne trzy...

Jeż nagle się uspokoił. Impulsem była dosłowna blacha w potylicę ze strony Jiny.

- Ał! Za co to?

- Na uspokojenie. - wytłumaczyła dziewczyna. - Lepiej?

- Ta... Chyba tak... - Rick wziął głośny głęboki wdech. - Więc... mogę wiedzieć, co tu jest grane?

- Może lepiej będzie, jak oboje usiądziecie. - zasugerował Elijah.

Tak więc rodzeństwo zrobiło. Podeszli do stołu i usiedli na krzesłach obok Bena.

- Szybkie pytanie. - powiedziała Jina. - Jak bardzo szokujące to będzie?

- Nie byłoby, gdybym nie powiedział, byście usiedli. - odparł z lekkim uśmiechem ojciec. Postukał mechanicznymi palcami o blat stołu, zastanawiając się, jak to powiedzieć. - Rick, Jina... Muszę wam coś powiedzieć...

Wtem do pomieszczenia weszła Synthia.

- Widzę, że masz zamiar im powiedzieć, Eli. - powiedziała do męża, podchodząc i całując go w policzek.

- Owszem, Synthio. - odparł jej czarny Jeż, chwytając Synthię za ręce. - I ty mi w tym pomożesz, prawda?

- Wszystko dla dobra naszych dzieci.

Rodzice puścili się nawzajem i odwrócili w stronę bliźniaków.

- Dzieci, widzicie tę planetę? - spytała Synthia, wskazując na ekrany.

Rodzeństwo przytaknęło.

- To właśnie stamtąd pochodzimy.


Następne kilkanaście minut stanowił przeplatany wykład Elijah i Synthii o tym, jak znaleźli się na Mobiusie, jakie są ich obecne plany i co ma do tego Seth. Dzieciaki nie miały pojęcia, co o tym wszystkim sądzić: to albo prawdziwa historia, albo jakiś chory żart, o którym wiedzieli wszyscy poza nimi.

- Dobra. - zaczął Rick, wychodząc z lekkiego szoku. - Czyli reasumując: technicznie jesteście kosmitami, którzy, z powodu panującej tam wojny, uciekli na Mobiusa. Potem przez 15 lat się nami opiekujecie, a potem ni stąd ni z owąd znikacie, zostawiając nam tylko po liściku pożegnalnym z ukrytymi współrzędnymi prowadzącymi tutaj. A ta cała Brama ma być portalem, który rzekomo przeniesie nas tam. - pokazał na planetę.

- Mniej więcej. - odpowiedział Elijah niezbyt wzruszony monologiem syna.

- Czyli przez cały ten czas nas okłamywaliście? - spytała Jina.

- Chcieliśmy z tym poczekać, aż dorośniecie. - odpadła opiekuńczym tonem Synthia.

- Tę wiadomość też wysłaliście? - Rick pokazał rodzicom telefon z wyświetloną wiadomością: "Przyjdź o 12:15 do parku Empire City. Sam."

- A to już wysłał Ben.

Bliźniaki spojrzały na trzymającego się na uboczu Pieśca. Ten im tylko pomachał. Jina przewróciła oczami, po czym wróciła do rodziców.

- Dobra, powiedzmy, że wam wierzymy. - powiedziała. - To co teraz?

- Teraz... - zaczął Elijah.

- Teraz musimy znaleźć wystarczająco mocne źródło energii. - przerwał mu Ben, wychodząc z cienia.

- Jak bardzo mocne? - spytał holo-Seth. - Mocniejsze niż moje baterie?

- O wiele. Potrzebujemy SZMARAGDÓW. - Piesiec mocno zaakcentował ostatnie słowo. Brakowało tylko echa i piorunów.

- Niech zgadnę: mamy je znaleźć. - wydedukował Rick.

- Otóż to. - przytaknął Ben, po czym podjechał krzesłem do klawiatury i wstukał jakąś kombinację. Ekrany momentalnie zmieniły się w wielką mapę całego Mobiusa. W ośmiu miejscach widniały światełka, których kolor odpowiadał każdemu ze Szmaragdów. Największe zostało wyświetlone na Anielskiej Wyspie.

- Widać mamy ułatwione zadanie. - zauważyła Jina.

- Przybędziecie do każdego z tych miejsc i zdobędziecie Szmaragdy. - powiedział Eli.

- Możemy na was liczyć? - spytała Synthia.

Bliźniaki po pewnym czasie spędzonym na wpatrywaniu się w mapę, przytaknęły.

- Doskonale. - stwierdził ojciec. - Weźcie ze sobą Heidi. Może wam pomóc.

- Dobrze. Ale jak się stąd wydostaniemy? - spytała Jina. - Nasz helikopter zamarzł gdzieś na tym pustkowiu.

- U! U! U! Ja wiem! Ja wiem! - powiedział Ben, podnosząc rękę, na co holograficzny Seth zareagował klasycznym westchnięciem i przewróceniem oczami. - Kiedy odkryliśmy Sanktuarium, znaleźliśmy ukryty hangar z wojskowym samolotem typu VTOL. Na chodzie.

- Jedno pytanie mniej. - stwierdził Rick, wstając z krzesła. - Jest jeszcze coś, co powinniśmy wiedzieć?

- Raczej nie. - odparł Elijah. - A właśnie, przypomniałeś mi.

Czarny Jeż wyszedł z pomieszczenia. Wrócił po chwili z mieczami Ricka w dłoniach.

- To chyba należy do ciebie. - powiedział, podając synowi broń.


Bliźniaki, Harris i Heidi szli w stronę hangaru. Rick i Jina wyjaśnili już swoją sytuację.

- To gdzie teraz, Rick? - spytała Kolczatka, zakładając na siebie kurtkę.

- Chwila. - Jeż założył na oczy gogle i nacisnął jeden z przycisków na prawej skroni. - Na Południową Wyspę.

- No. Nareszcie gdzieś, gdzie jest ciepło.

Jina i Heidi trzymały się z tyłu i rozmawiały. Wystarczająco cicho, by chłopcy ich nie usłyszeli.

- Wszystko OK? - spytała Jeżyca, wyrywając Łanię z transu.

- Hm? A, tak tak. Wszystko gra.

- Widziałam, jak patrzyłaś na mojego brata.

- Co? Wcale nie. - Heidi oblała się purpurą.

- Nie zalewaj, Heidi. Wiem, co widziałam. Co ci chodzi po głowie, hm?

Nagle cała czwórka usłyszała, jak ktoś biegnie w ich stronę. To biegli Jeżer i LotKot.

- Hej! Zaczekajcie! - wołał zielony Jeż.

- Jeżer? Co wy tu robicie? - spytała Jina.

- Wy się znacie? - wtrącił Harris.

- Zamieniliśmy kilka zdań, gdy ty sobie pakowałeś, a Rick był nieprzytomny. - odpowiedziała Kolczatce Jeżyca.

- To może ja wyjaśnię. - powiedział LotKot w czasie, gdy Jeżer łapał oddech. - Nasz kumpel, Norker, gdzieś zaginął i wszędzie go teraz szukamy. Możecie nam jakoś pomóc?

- Postaramy się. - odparł Rick. - Nie potrzebujecie aby transportu?

Jeżer i LotKot przytaknęli.

- W takim razie chodźmy do hangaru. - powiedział Harris, po czym machnął ręką na pospieszenie grupy.

Rozdział 7: Polowanie na Szmaragd[]

Drużyna była już w powietrzu. Harris przez kilka minut oswajał się z maszyną, jednak ta w końcu zaczęła prowadzić się jak marzenie. Obok Kolczatki w kokpicie usiadł Rick, a na miejscach dla pasażerów - Jina, Heidi, LotKot i Jeżer.

Wtem włączył się komunikator pokładowy.

- Jesteście już w powietrzu? - spytał przez radio Ben.

- A jakże by inaczej. - odpowiedział mu Harris, rozciągając mięśnie szyi, co oczywiście zaowocowało kilkukrotnym strzeleniem w stawach. - Mogę wiedzieć, co V-22 Osprey robił na biegunie?

- Sanktuarium było chyba jakąś bazą wojskową, nie wiem. Słuchać mnie teraz uważnie: dostaliście mapę z położeniem Szmaragdów. Potrzebujemy wszystkich sześciu, by zasilić Bramę.

- To już wiemy. - powiedział Rick.

- I dobrze. Problem jest taki, że pewien wąsaty grubas w czerwonym fraku też chce je zdobyć.

- Eggman.

- Właśnie! Akurat kręci się w okolicach Soleany, więc JAK NA RAZIE nie będzie wam sprawiał problemów. Najbliżej jest zielony Szmaragd na Południowej Wyspie.

- Właśnie tam lecimy. - odpowiedział Harris, przygotowując samolot do lotu poziomego, po czym zwrócił się do reszty. - Lepiej zapnijcie pasy, bo może trochę trząść.


Nastała noc. Samolot wylądował już na wyspie, jednakże ze względu na późną porę, ekipa uzgodniła, że poszuka Szmaragdu rano. W danej chwili wszyscy spali. Wszyscy poza Rickiem i Heidi. Jeż siedział samotnie w kokpicie i patrzył tępo w przestrzeń za szybą, próbując zmusić się do snu. Na próżno.

- Nie możesz zasnąć? - usłyszał. To Heidi stała w przejściu i przyglądała się uważnie Rickowi.

- Hm? Taa... Coś w tym stylu. - odpowiedział Jeż, gdy Łania usiadła obok niego. - Widzę, że ty rownież.

Dziewczyna lekko się uśmiechnęła. Spojrzała na wciąż zabandażowane ręce Ricka.

- Wciąż cię bolą? - spytała niepewnie.

- Czasami, przy jakimś gwałtownejszym ruchu... - stwierdził Jeż, przyglądając się dłoniom ze wszystkich stron. - Dzięki.

- Nie ma za co.

Heidi zbliżyła się powoli do Ricka. On zrobił to samo. Po kilku chwilach stykali się ramionami. Oboje lekko się zarumienili. Żadne jednak nie miało zamiaru się odsunąć. Łania cicho ziewnęła. Jeż po chwili rownież. Po kilku minutach oboje zasnęli, opierając się o siebie.


- Zaprawdę przeuroczy widok. - powiedziała Jina, przyglądając się wciąż śpiącemu bratu oraz Heidi, którzy zamiast się o siebie opierać jak wcześniej, siedzieli wtuleni w siebie.

- No nie wytrzymam. Po prostu muszę to zrobić.

Harris wyciągnął z kieszeni smartfona, cyknął parce fotkę i pokazał Jeżycy.

- Prześlij mi. Zrobię sobie tapetę. - poprosiła Kolczatkę dziewczyna, po czym spojrzała na brata. - To jak? Budzimy ich?

- Panie przodem.

Jina podkradła się do Ricka i Heidi, i przyłożyła obydwojgu dłoń na kark. Ci, poczuwszy na sobie zimny metal, otworzyli powoli oczy. Zauważywszy sytuację, w której podświadomie się znaleźli, natychmiast odsunęli się od siebie oblani purpurą.

- Natulaliście się? - spytała szeroko uśmiechnięta Jina. - Chodźcie, odprawa się bez was nie zacznie.

Rick i Heidi wstali i wyszli na zewnątrz razem z Jiną i Harrisem. Tam zastali Jeżera i LotKota grających na ziemi w kółko i krzyżyk. Ci, zauważywszy resztę, wstali i czekali na odprawę.

- Dobra. - zaczęła Jeżyca. - W czasie, gdy mój brat i Heidi dosłownie się obściskiwali...

- Siostra, please...

- Ustaliliśmy z Harrisem jakąś podstawę planu działania. No więc: mamy do przeczesania większość wyspy, jeśli nie całą. Jeśli się rozdzielimy, poszukiwania Szmaragdu pójdą szybciej. Pójdziemy w parach: Jeżer, pójdziesz z LotKotem, Rick z Heidi, a ja z Harrisem. Dobry plan?

Ekipa przytaknęła.

- Dobra, a gdzie będzie jakiś punkt zborny? - spytał LotKot.

- Przelatywałem kilka razy nad tą wyspą. - powiedziała Kolczatka. - Niedaleko stąd jest miasteczko. Może tam się spotkamy?

- Dobry pomysł.

Po uzgodnieniu reszty rzeczy, Jina i Harris wsiedli do Osprey'a i odlecieli, a Jeżer i LotKot gdzieś pobiegli, zostawiając Ricka i Heidi samym sobie.

- To... Gdzie teraz? - spytała nieśmiało Heidi.

Jeż założył gogle na oczy. Miało to dwojaki cel: chciał sprawdzić potencjalną pozycję Szmaragdu i przy okazji ukryć zażenowanie, które wręcz biło mu z oczu.

- Gdzieś na wschód. - stwierdził po chwili, ściągając szkła. - Wiesz, jeśli chodzi o tamto...

- Zapomnijmy o tym. - przerwała mu Łania, wciąż wyraźnie zawstydzona. - Lepiej... skupmy się na naszym zadaniu.

Rick tylko przytaknął, po czym oboje zaczęli iść na wschód.


Jakiś czas później parka dotarła pod płaskowyż. Z daleka dało się usłyszeć szum morza. Heidi wykazała się inicjatywą i zaczęła się wspinać po pionowej ścianie. Rick zrobił to samo, lecz ze względu na obrażenia rąk, szło mu to nieco wolniej.

- Huh. Ładny widok. - powiedział.

- Bardzo zabawne. - odparła bez emocji Łania.

- Yyy, nie! Mówiłem o morzu. - Jeż próbował się wybronić. - Uch, serio Rick? Serio?

Heidi dotarła prawie na sam koniec. Nagle skała, której się chwyciła, zerwała się i dziewczyna poleciała w dół.

- Heidi!

Rick odbił się z całej siły od ściany i złapał oburącz Łanię. Potem powoli, bo wspomagając się biotyką, opadł na ziemię z nią w ramionach.

- Hej, wciąż żyjesz. - powiedział jej szeptem na ucho.

Heidi otworzyła powoli oczy. Po raz kolejny tego dnia zaurmieniła się z tego samego powodu, jakim było znalezienie się w ramionach Jeża.

- Um... Dzięki.

Przez pewien czas oboje patrzyli sobie w oczy. Dopiero po chwili wrócili do rzeczywistości.

- To... może mnie postawisz? - spytała Łania, przerywając ciszę. Co ciekawe, taka bliskość z chłopakiem wcale jej nie przeszkadzała.

- O-oczywiście. - odpowiedział Rick, lekko się jąkając. Postawił dziewczynę na równe nogi.

Kiedy oboje ochłonęli, z ust Heidi padło pytanie:

- To jak się tam dostaniemy?

Rick milczał przez krótką chwilę, po czym ściągnął z pleców Ostrza.

- Jesteś w stanie mocno się mnie złapać i nie puszczać, choćby nie wiem co? - spytał, podchodząc do ściany.

- Nie jestem pewna. A co?

- Zobaczysz.

Łania wzruszyła barkami, po czym podeszła do Jeża. Kiedy jej ręce oplotły jego szyję, ten skoczył i wbił miecze prosto w skały.

- O, o to ci chodzi.


Kilka wbić Ostrzy w wapienną ścianę później...

Rick leżał wykończony na trawie, z mieczami po prawej stronie i Heidi po lewej. Praktycznie nie czuł już rąk.

- No... Jesteśmy na szczycie... - wydyszał z lekkim uśmiechem malującym mu się na pyszczku. - Rany... Mogłem zjeść jakieś większe śniadanie...

- A co? Jesteś głodny? - spytała Heidi, opierając się na łokciu.

- Nie... Po prostu... Ostatnio wiele razy korzystałem z mocy... To na dłuższą metę męczące. Dlatego biotycy jedzą więcej.

- Naprawdę?

- Tata mi o tym mówił, jak pomagał mi zapanować nad pierwszymi implantami.

Nagle usłyszeli wybuch, całkiem niedaleko nich. Nawet wykończony Rick się podniósł.

- Co to było? - spytała Heidi.

- Nie wiem, ale lepiej to sprawdźmy. - odparł Rick, przyciągnąwszy do siebie ostrza i podniósłszy się na nich.

- O, a podobno jesteś wykończony.

- Przez ten wybuch skoczyła mi adrenalina. Może jeszcze coś z siebie wykrzesam.

Jeż i Łania pobiegli w stronę, z której dochodził wybuch. Tam zastali dość topornie wyglądającego szkarłatnego robota ze znaczkiem Eggmana na boku, który walczył z błękitnym Jeżem w białej kurtce. Mimo dość dużej różnicy wzrostu i masy, walka wyglądała na wyrównaną.

- A może by się przyłączyć? - zasugerował Rick.

- Nie mam nic przeciwko. - odparła Heidi, po czym oboje rzucili się na maszynę.

- Co do...?! - wydusił z siebie błękitny Jeż, kiedy zobaczył nadchodzące "wsparcie".

Robot, spostrzegłszy kolejnych przeciwników, wykrzyczał coś w stylu: "Ukorzcie się przed potęgą Eggmana!!", po czym zaczął strzelać z zamontowanego w prawej ręce KM-u. Rick w porę utworzył Barierę wokół siebie i Heidi. Błękitny ukrył się za skałą i wyciągnął karabinek, z którego po chwili oddał kilka serii w kierunku robota. Ten nic sobie z tego nie robił. Pociski tylko się od niego odbijały.

- Cholera! - krzyknął błękitny Jeż. - Z czego on jest zrobiony?!

Rick spróbował użyć na metalowym kolosie Zniekształcenia. Jednak ze względu na jego obecnie niską kondycję, niewiele to dało, co najwyżej wygięło kilka płyt pancerza. 

Wydawało się, że grupa jest na straconej pozycji, kiedy nagle stało się coś niespodziewanego. Metalowy kolos eksplodował w ogłuszającym huku. Z powstałego dymu wyłonił się niebieski Jeż w bluzie z aktualnie założonym kapturem. W ręce trzymał wyrzutnię rakiet.

- Wow! Dzięki za pomoc. - powiedział do niego błękitny.

Zakapturzony Jeż tylko kiwnął głową i odszedł.

Rick, podpierając się jednym mieczem, podszedł do chłopaka w kurtce.

- Co to było? - spytał.

- Jakiś nowy szaleniec na usługach Eggmana. - odparł.

- Chcesz powiedzieć, że to był...? - spytała Heidi, niedowierzając.

- Tak.

Po kręgosłupie Łani przeszedł dreszcz na samą myśl o tym czymś lub kimś. Podeszła bliżej Ricka, by chociaż spróbować poczuć się lepiej.

- Wiem tylko, że tacy psychole wszczepiają swoje ciało w takie maszyny i stają się chodzącymi maszynami do zabijania. - wytłumaczył Jeż.

- Uch... To chyba dobrze, że jeden z nich padł. - stwierdził Rick, zakładając Ostrza Chaosu na plecy. Wyciągnął zabandażowaną rękę w stronę błekitnego. - Jestem Rick. A to Heidi.

- Cześć. - przywitała się Łania.

- Swift. - przedstawił się Jeż, ściskając lekko dłoń Clarke'a. Po chwili również uścisnął dłoń dziewczynie. - Coś się stało, że się tak podpierałeś?

- Efekt uboczny połączenia aktywnej biotyki i słabego śniadania.

- W porządku...? Czego tu szukacie?

- Szmaragdu Chaosu. - odpowiedziała Heidi. - Nie widziałeś go może?

- Chodzi... - Swift sięgnął do kieszeni kurtki i wyciągnął z niej zielony kamień. - O taki?

Jeż rzucił Szmaragd w stronę dziewczyny.

- Weźcie go. Mnie się na razie nie przyda.

- Dzięki! - powiedziała Łania, łapiąc kamień i podając Rickowi do ręki.

- Chwila. - przerwał Rick. - Po prostu go nam oddajesz? A gdzie jest haczyk?

- Dowiesz się. W swoim czasie. - powiedział tajemniczo błękitny Jeż, po czym podszedł do krawędzi płaskowyża. - Ładna z was parka!

Powiedziawszy to, Swift skoczył na sam dół, zostawiając Ricka i Heidi w niepewności.

- Czy on właśnie...?

- Aha...?

I znów tego dnia spalili cegłę.

Rozdział 8: W mieście[]

W czasie, gdy Rick i Heidi zmierzali do najbliższego miasta, Jina i Harris lecieli nad wyspą w poszukiwaniu już zdobytego przez Jeża Szmaragdu Chaosu. Jeżyca siedziała razem z Kolczatką w kokpicie i coś składała. 

- Co tam składasz, señorita? - spytał Harris,  spoglądając na pracę dziewczyny. 

- Trochę bomb hukowych. - odpowiedziała. - Señorita

- No a nie? To po hiszpańsku "panna". A to chyba dobrze, nie?

- Nie mówiłeś, że znasz hiszpański. 

- Señorita... - zaczęła Kolczatka. - Ty jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz. Przykład: Harris to tylko nazwisko. 

- A na imię masz...?

- Jackson. Ewentualnie Jax. 

- Hmm... Jax Harris. Fajnie brzmi. 

- Ja tam wolę,  jak się do mnie zwracają po nazwisku.

- No cóż, o gustach się nie dyskutuje...

Przez pewien czas między Jin' a Harrisem trwała cisza,  co jakiś czas przerywana stukaniem metalowych elementów bomb i palców dziewczyny.  Nagle włączyło się radio.

- RC do Osprey'a. Osprey, zgłoś się.

Harris chwycił radio.

- Tu Osprey. O co chodzi? Macie już Szmaragd? 

- Tak. Idziemy właśnie do miasta. Spotkajmy się tam, OK? - odpowiedział Rick. 

- OK. Przekażę reszcie.  Bez odbioru. 

Kolczatka zmieniła częstotliwość radia.

- Jeżer, LotKot, zmiana planów. Mamy Szmaragd. Możecie wracać.

- Spoko, chłopie! - odpowiedział Jeżer. 

- BTW: szukacie kumpla. Norkera, żółtej Kolczatki, zgadza się? 

- Nom. A co?

- Bo koleś pod nami zgadza się z twoim opisem. I zmierza do miasta. 

- Co?! LotKot, słyszałeś? Dzięki, ziom! Bez odbioru! 

- Bez odbioru. - powtórzył za Jeżem Harris, po czym wyłączył radio.


Na dole Jeżer i LotKot dotarli do namierzonej przez Harrisa Kolczatki. Faktycznie był to Norker. Kumple wymienili się żółwikami.

- Norker! Gdzie byłeś, jak cię szukaliśmy? - spytał LotKot.

- Wsiadłem do złego autobusu. - odpowiedziała Kolczatka, jakby to było oczywiste.

- Mówiłem, LotKot? - odezwał się Jeżer. - A ty mówiłeś, że jest na biegunie.

- Przepraszam, że się pomyliłem!

- Chwila. - Norker przerwał rozwijającą się kłótnię. - Czy ja dobrze słyszę, chłopaki? Polecieliście mnie szukać AŻ na biegun?

- Yyy... No?

- Nie powiem, lojalność level: hard.

- Dobra tam. - wtrącił LotKot.  - Wiara, chodźmy na miasto. 

- Mnie pasuje. - przystał na propozycję Kota Norker. Jeżer przytaknął z uśmiechem i cała trójka pobiegła/poleciała w kierunku miastra.


- No. Chyba rozwiązaliśmy jeden z miliona problemów tego świata. - skomentował Harris. - Więc... Mamy już Szmaragd i mnóstwo wolnego czasu...

- Co by tu porobić... - zastanowiła się Jina.

- Hmm... Może jak już wylądujemy, to skoczymy razem na kawę?

- Jasne, czemu nie? Zakładam, że mój kochany braciszek ma podobne plany co do Heidi.

- Powiadasz.

- Oboje widzieliśmy, jak na siebie patrzyli i oboje mamy fotkę, na której autentycznie się przytulają. Na bank zaprosi ją na randkę.

- Czy ja wiem? Jak dla mnie to za krótko się znają.

- A słyszałeś o czymś takim, jak miłość od pierwszego wejrzenia?

Tak brzmiała cała ich rozmowa, dopóki Harris nie posadził Osprey'a na miejskim lądowisku.


Tymczasem u naszej słodkiej parki...

Rick poszedł z Heidi do kawiarni. Nie obyło się bez kilku pomyłek w nawigacji - jakby nie patrzeć, byli tam pierwszy raz w życiu.

Jeż podsunął Łani krzesło, a po chwili sam usiadł naprzeciwko niej. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego czarująco, widząc ten akt uprzejmości. Rick odwdzięczył się tym samym, tylko bardziej niepewnie. Starał się z całych sił, by, broń Chaosie, nie zbłaźnić się przed kimś takim jak ona.

- Wiesz... - zaczął, próbując się nie jąkać. - Dzięki, że się zgodziłaś. To dla mnie wiele znaczy...

- Dzięki, że mnie zaprosiłeś. - odpowiedziała Heidi, rownież się denerwując, lecz lepiej to maskując.

Do parki podszedł kelner.

- Co państwo zamawiają? - spytał, pokazując im kartę.

- Hmm... Heidi, lubisz czekoladę?

- Uwielbiam. - odpowiedziała Heidi.

- Poprosimy dwie kawy i po kawałku ciasta czekoladowego.

Kelner przytaknął, zabrał kartę i poszedł zrealizować zamówienie.

- Rick, mam takie pytanie... - zaczęła Łania.

- Tak?

- Czy to jest randka?

To pytanie zbiło Jeża z tropu. Nie wiedział co odpowiedzieć.

- Yyy... Czy tylko mnie jest gorąco? - spytał, lekko rozpinając płaszcz.

Heidi cicho zachichotała.

- Więc jak brzmi odpowiedź? - zapytała, zbliżając pyszczek do Ricka.

Jeż wziął głęboki oddech.

- Raz kozie śmierć... - wyszeptał do siebie, po czym wrócił do dziewczyny. - Heidi, kiedy cię widzę, czuję coś, czego jeszcze nigdy nie czułem. Nie wiem jak to określić, ale nie chcę, by to uczucie się skończyło. Po raz pierwszy w życiu czuję, że jestem naprawdę... szczęśliwy. Więc... chyba tak.

- Rick, to... najromantyczniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałam. Wiesz, że czuję się podobnie?

- To chyba dobrze, prawda?

- Tak...

Już mieli zbliżyć się do siebie tak, by doszło do pocałunku, kiedy przyszedł kelner i postawił przed nimi kawę z ciastem. Parka ochłonęła, po czym zaczęła powoli jeść. I Rick, i Heidi myśleli w tej chwili coś w stylu "Tak! Tak!! Udało się!".


- Madre Divina... Miałaś rację. - powiedział Harris do Jiny. Oboje ukrywali się teraz za rogiem i obserwowali randkę.

- Wiem. - odparła dziewczyna, po czym wystawiła rękę w stronę Kolczatki. - Płać.

Harris niechętnie wyciągnął z kieszeni portfel i oddał z niego dziesięciodolarowy banknot.

- Interesy z tobą to przyjemność. - powiedziała Jeżyca, odbierając pieniądze.

- Chciałbym móc powiedzieć to samo...

Po tej krótkiej rozmowie partnerzy w zakładach i podglądaniu wrócili do obserwacji.

- O! Skończyli jeść. - spostrzegła Jina. - Wstają... Idą gdzieś... Awww, trzymają się za ręce.

- Zakład, że jeszcze dziś się pocałują?

- Stoi.


Rick i Heidi poszli w kierunku zatoki, trzymając się za ręce, tak jak powiedziała Jina. Spędzili razem prawie cały dzień. Na horyzoncie zachodziło słońce.

- Piękny widok. - powiedziała Łania, patrząc to na ocean, to na Jeża.

- Nie tak piękny jak ty. - odpowiedział. - Poczekaj.

Rick odwrócił się od dziewczyny, po czym zaczął ściągać bandaże. Jego ręce wyglądały upiornie - większa ich część była pokryta paskudnymi czarno-szarymi bliznami. Jeż aż zasyczał, gdy je zobaczył. Zachował jednak zimną krew i, wyrzuciwszy bandaże do kosza na śmieci, wrócił do Heidi.

- Zdjąłem bandaże. - pokazał dziewczynie dłonie. - Jak bardzo źle to wygląda, pani doktor?

Heidi zachichotała, słysząc pytanie. Przyjrzała się dłoniom chłopaka.

- Bardzo dobrze się zagoiły. I czuć z nich taki... przyjemny chłód.

- Dobrze wiedzieć.

Parka spojrzała sobie w oczy. Praktycznie stykali się teraz nosami. Objęli się nawzajem.

- Heidi...

- Rick...

Ich usta zamknęły się w długim, namiętnym pocałunku. Ta krótka chwila zdawała się trwać wieczność. W końcu jednak musieli się od siebie odkleić.

- Chyba cię kocham. - wyszeptał Rick.

- Ja chyba też. - odpowiedziała mu Heidi, po czym wtuliła się w pierś Jeża.

Słońce po chwili schowało się za horyzontem, a na jego miejsce powoli wchodził księżyc. To był prawdopodobnie najlepszy dzień w życiu Ricka. W międzyczasie do tulącej się w zatoce parki dołączyli Jina i Harris. Zauważywszy sytuację, Jeżyca wyciągnęła telefon z kieszeni i puściła im muzykę do wolnego tańca. Trochę zbiło ich to z tropu, lecz po chwili zrozumieli i zaczęli tańczyć. Szło im naprawdę dobrze, zważywszy na fakt, że Rick kompletnie nie znał się na tańcu.


Cała grupa, nie licząc Jeżera i LotKota, którzy zostali w mieście, była już w samolocie. Rick i Heidi leżeli wtuleni w siebie na rozkładanym łóżku. Jina i Harris z kolei siedzieli w kokpicie i rozliczali się z zakładów.

- Dobra... - zaczęła Jeżyca. - Dwadzieścia za pocałunek, dwadzieścia pięć za taniec i, uwaga, stówa za pójście z nią do łóżka. Będzie gotówka czy czek?

- Jak za pójście do łóżka?

- Wyjrzyj za siebie.

- Hm? ... Nah, przypomnij mi, żebym po drodze skoczył do bankomatu.

Harris delikatnie podniósł Osprey'a do góry, by nie zbudzić parki na tyłach. Musieli znaleźć jeszcze sześć Szmaragdów.

Rozdział 9: Ostatnia prosta[]

- Macie już Szmaragdy? - spytał przez radio Elijah. 

- Sześć z siedmiu. - odpowiedziała Jina. - Jak tam u was?

- Wszystko dobrze.

- Tato, mogę cię o coś spytać?

- Pytaj.

- Jak straciłeś rękę?

Eli przez chwilę milczał, próbując to sobie poukładać.

- Kiedy zmierzaliśmy do portalu, jeszcze na Debris, coś mocno zatrzęsło na powierzchni. Kawał skały prawie spadłby na waszą matkę. Była wtedy w ciąży. Odepchnąłem ją i w ten sposób sufit runął na mnie. - czarny Jeż wziął głęboki oddech. - Skała zmiażdżyła całe moje lewe ramię.

Jina wyobraziła to sobie i głośno zasyczała.

- Jak się wydostałeś?

- Wtedy jeszcze ja byłem właścicielem Ostrzy. Poprosiłem Synthię, by mnie uwolniła. Oboje wiedzieliśmy, co to oznacza. Wzięła jedno z Ostrzy, uniosła ponad głowę i szybkim ruchem odcięła mi resztki ręki.

- Bolało?

- I to jak. Miałem jednak we krwi tyle adrenaliny, że poczułem tylko chłód Ostrza.

Wtem do kokpitu wszedł Rick i oparł się o ścianę.

- Hej siostra. - przywitał się z Jiną. - Hej tato.

- Cześć. - odpowiedziała mu Jeżyca. - Gdzie reszta?

- Rozbijają obóz niedaleko. Przyszedłem tylko po plecak i linę.

Jina chwyciła długą nylonową linę i podrzuciła ją bratu. Ten złapał ją i przyciągnął do siebie wiszący obok plecak.

- Dzięki.

- Spoko. Nie daj swojej dziewczynie czekać. - uśmiechnęła się Jina.

Rick przewrócił oczami i wyszedł z samolotu.

- Czy dobrze usłyszałem? - spytał zaciekawiony Elijah. - Rick ma dziewczynę?

- Tak. - odparła Jina. - Chyba się znacie. To Heidi.

- Heidi? - zdziwił się Jeż. - Jak to się stało?

- Na Południowej Wyspie wyznali sobie miłość. - wyjaśniła. - I dobrze. Pasują do siebie.

- Nie mówię, że nie, tylko... W ogóle nie było po nich widać.

- Wiesz... Nie wiesz tego ode mnie, tato, ale Heidi wyznała mi, że Rick jej się podoba.

- Hmm... Rozumiem.


Nieco dalej od Osprey'a grupa rozbiła obóz. Składały się na niego cztery śpiwory oraz miejsce na ognisko. Heidi leżała na swoim śpiworze i słuchała odgłosów natury, podczas gdy Harris ćwiczył ciosy na drzewie. Można więc powiedzieć, że Łania słuchała i odgłosów natury, i naparzania pięściami w drewno.

"Ciekawe kiedy wróci..." - pomyślała, kiedy nagle, obok niej, w biało-niebieskim błysku pojawił się Rick.

- Jestem! - powiedział Jeż, odkładając plecak, w którym coś szczęknęło.

- Rick! - powiedziała Heidi, przytulając swojego chłopaka.

- Działo się coś, gdy mnie nie było? - spytał Rick, tulając Łanię i przy okazji przybijając zółwika z Harrisem.

- Poza ryjącą mózgownicę ciszą przerywaną co jakiś czas moim treningiem, to nic. - odpowiedziała Kolczatka. - Gdzie jest nasz ostatni cel?

- Może poczekajmy, aż Jina przyjdzie?

- Ktoś coś o mnie mówił? - spytał nie kto inny jak Jina, która w jakiś sposób pojawiła się za plecami brata.

- Jina! - zdziwił się Jeż. - Co tak szybko?

- Wyczerpaliśmy z tatą tematy do rozmowy. - wyjaśniła. - To gdzie ten Szmaragd?

- Już tłumaczę: znalazł go niejaki Engan Neryn. Mieszka niedaleko stąd.

- Czyli wchodzimy, prosimy o Szmaragd, on nam go daje i wychodzimy? - spytał Harris.

- Coś w tym stylu. Będziemy jednak musieli uważać. Gość ma przy sobie wyrzutnię rakiet i jakieś ustrojstwo do kontroli umysłu.

- Skąd ty to wszystko wiesz? - spytała Jina.

- W necie znajdziesz wszystko. - Jeż uśmiechnął się do siostry.

Kiedy już uzgodnili wszystko w kwestii zdobycia Szmaragdu, z ust Harrisa padło pytanie:

- A właściwie to co masz w tym plecaku? I na co nam lina?

- Lina jest po to, by dostać się do Neryna. A w plecaku mam... - Rick podszedł do plecaka i wyjął z niego puszkę owoców. - Coś do jedzenia dla każdego.

Jeż podrzucił każdemu z grupy po konserwie. Jinie trafiła się sałatka owocowa, Harrisowi - mango, a Heidi - brzoskwinie.

- Dzięki. - powiedziała Jina.

- Ma ktoś otwieracz? - spytał Harris.

- Ja mam.

Jeżyca odpięła lewą dłoń i zastąpiła ją hakiem, po czym wbiła tenże hak w wieko puszki. Potem je chwyciła i odciagnęła do tyłu, uwalniając sałatkę owocową w syropie.

- Otworzyć komuś jeszcze?


Harris przywiązał jeden koniec liny do drzewa, a drugi zrzucił z klifu. Sprawdził jeszcze węzeł, czy dobrze trzyma i zaczął powoli schodzić.

- I jak, solidne? - spytał Rick.

- Solidne jak rosyjski beton! - odpowiedziała Kolczatka. - Sami sprawdźcie.

Pierwszy poszedł Rick, a tuż za nim Heidi i Jina. Cały klif miał wysokość około 20 metrów. Pod nim stał nowocześnie wyglądający dom Engana.

- Nieźle się urządził ten cały Neryn. - skomentował Jeż.

- Nie patrz w dół, nie patrz w dół... - powtarzała sobie szeptem Heidi.

Kiedy już wszyscy zeszli na sam dół, Jina podeszła do drzwi domu i zapukała trzykrotnie. Otworzył jej niebieski Jeż w bluzie z kapturem.

- Cześć! - przywitała się Jeżyca. - Ty jesteś Engan?

Jeż przytaknął.

- Jedna chwila. - przerwał Rick, po czym przyjrzał się gospodarzowi. - To ty nas uratowałeś kilka dni temu. Jeszcze raz dzięki.

- Spoko. - odpowiedział beznamiętnie. - Widziałem, że macie kłopoty, to wkroczyłem. Wchodźcie, śmiało.


- Czyli potrzebujecie mojego Szmaragdu Chaosu, tak? - spytał Engan, jakby było to dla niego oczywiste. - Mogę wiedzieć po co?

- Musimy zasilić pewną większą maszynę. - odparł ostrożnie Harris.

- Niby mógłbym wam uwierzyć "na sucho", jednak wolę być ostrożny. Skąd mam wiedzieć, że nie jesteście w zmowie z Eggmanem?

- Sam kilka dni temu pomogłeś nam załatwić jednego mecha z jego sygnaturą. - powiedział Rick. - Poza tym, mamy już sześć.

- Tak? To je pokaż.

- Dajcie mi 5 minut.

Rick wyszedł z domu i zniknął w biało-niebieskim błysku. W tym samym czasie Harris wyciągnął telefon i zaczął mierzyć mu czas. Po dokładnie 4:59 minuty brązowy Jeż wrócił do reszty, trzymając w ręce torbę ze świecącymi kamieniami wewnątrz.

- Voila! - rzucił, pokazawszy Enganowi zawartość torby.

- Została ci sekunda. - poinformowała go Kolczatka, chowając telefon do kieszeni.

- Szczegóły. To jak będzie, Engan?

Niebieski Jeż kiwnął głową, po czym na chwilę wyszedł z pokoju. Wrócił po chwili z białym Szmaragdem Chaosu w dłoni. Rzucił go w stronę Ricka.

- Dzięki.

- Drobiazg. - odparł. - Życzę powodzenia.

Grupa pożegnała się ze swoim nowym, enigmatycznym znajomym, po czym opuścili jego dom.


Osprey był już w okolicach Sanktuarium. W jego wnętrzu wręcz kipiało pozytywnymi emocjami. Wreszcie udało im się zdobyć wszystkie Szmaragdy Chaosu! Wreszcie mogli wrócić do "domu"!

- Dacie wiarę, że w niecały tydzień zdobyliśmy WSZYSTKIE. SIEDEM. SZMARAGDÓW? - spytał Harris, odwracając się do trójki na tyłach samolotu. - To chyba rekord!

- A w każdym razie nasz! - dodała radośnie Jina.

- Tak. - powiedział Rick tuląc z odwzajemnieniem Heidi i miziając się noskami.

- Jedna chwila... - przerwała Kolczatka. - Hej, wiara! Chodźcie!

Cała trójka weszła do kokpitu. Przez szybę dało się zobaczyć kilkadziesiąt czerwono-żółtych plam na śniegu.

- O żesz... - wydusił z siebie Rick.

- O żesz w rzeczy samej, bracie. - odpowiedziała Jina.

Rozdział 10: Wszystkiego najlepszego, bliźniaki![]

Jeż chwycił radio.

- Ben! - zawołał. - Mamy kłopoty. To Eggman!

Z drugiej strony słychać było tylko niepokojącą ciszę.

- Ben? Tato? Mamo?

- Musieli się odciąć. - stwierdziła Heidi. - Co teraz zrobimy?

- Znam odpowiedź. Lepiej się czegoś złapcie! - powiedział Harris, po czym mocno popchnął ster do przodu. Osprey poleciał w stronę Sanktuarium tak szybko, ile fabryka dała.

- Podleć bliżej tych robotów. - polecił Rick. - Chcę im się przyjrzeć.

Samolot po chwili zawisł nad jedną z czerwonych puszek. Jeż otworzył drzwi i chwycił się framugi. Szybkim ruchem głowy nałożył sobie na oczy gogle. Włączył tryb hakerski i spojrzał na robota.

- To jeden z tych mechów z przypiętym na stałe pilotem. - poinformował resztę. - A w każdym razie tak wygląda. W tym wypadku to czysta maszyna.

- Czyli mogę je rozwalić bez wyrzutów sumienia? - spytała Jina.

- Jasne, siostrzyczko!

Jeżyca aż zapiszczała z radości, że może urządzić Eggmanowi demolkę stulecia.

- Harris, wysadź mnie tu. - powiedział Rick.

- Jesteś pewien?

- Na jakieś... 80 procent.

- OK.

Kolczatka zniżyła pułap, by Jeż mógł bezpiecznie zaskoczyć na robota.

- Dzięki!

Rick ściągnął Ostrza z pleców, po czym, kierując się wskazówkami z gogli, zaczął wycinać sobie drogę do "serca" robota. Gdy już w nim był, schował miecze i zaczął grzebać w kablach. Po kilku minutach robot na chwilę zgasł i uruchomił się na nowo. Był teraz pod całkowitą kontrolą Clarke'a.

- Lećcie! Dogonię was! - zawołał przez słuchawkę, po czym zaczął kierować mechem w stronę wąwozu, co jakiś czas rozwalając jakiegoś robota z rakiety.


- Ile ich może być? - spytała Jina, obserwując maszyny Eggmana maszerujące w stronę wąwozu.

- Nie mam pojęcia. - odpowiedział Harris, cały czas próbując połączyć się z Sanktuarium.

- Polećmy na lądowisko, tam chyba jeszcze nie dotarły. - zasugerowała Heidi.

Kolczatka przytaknęła i zmieniła kierunek lotu.

Po kilkunastu minutach Osprey wylądował na terenie bazy i grupa pobiegła ostrzec resztę. Na korytarzu Jina zauważyła matkę.

- Mamo!

- Jina! - zawołała Synthia, przytulając córkę. - Co się stało? Gdzie jest twój brat?

- Opowiem po drodze. Gdzie tata?

- Z Benem i Sethem, na piętrze. Co się dzieje?

- Nie mamy czasu, pani Synthio. - powiedziała Heidi. - Za niedługo będziemy mieć spore kłopoty.


Tymczasem Rick przebijał się przez legion robotów, kiedy nagle dostrzegł znajome kolory zieleni i błękitu. To byli Jeżer i LotKot. Towarzyszyła im również żółta Kolczatka. Cała ta trójka, zauważywszy zbliżającego się Clarke'a, pobiegła w jego stronę z chęcią zniszczenia go.

- Jeżer? To wy? - spytał Jeż z wnętrza mecha.

Zielony zdębiał.

- Rick?

Rick otworzył samodzielnie wykonaną klapę w "grzbiecie" maszyny i pomachał znajomym.

- Co tu robicie?

- Co TY robisz w tej puszce? - odpowiedział pytaniem na pytanie LotKot.

- Bawię się w hakera.

- Wy się znacie? - spytał dotychczas milczący Norker.

- Pomógł nam cię odnaleźć. - odpowiedział przyjacielowi Jeżer.

- Doczekam się odpowiedzi na pytanie? - przypomniał Rick.

- Jasne, sorry. Dostaliśmy cynk, że Eggman się tu kręci i pomyśleliśmy o was.

- To macie bardzo wiarygodne źródła.

Z "jakiegoś" powodu LotKot poczuł przypływ dumy.

- Wchodźcie, chłopaki. - zaproponował brązowy Jeż, po czym, wrócił na stanowisko pilota w mechu. Jeżer, LotKot i Norker wspięli się na pancerz i maszyna mogła już ruszyć.


- Gdzie jest Rick? - spytał Elijah.

- Jest w drodze. - odpowiedział mu Harris. - Przechwycił jednego mecha i jak znam życie, świetnie się teraz bawi, rozwalając roboty Eggmana.

- Chciałabym być na jego miejscu... - mruknęła do siebie Jina.

- Rick powinien kupić nam trochę czasu. - stwierdził Seth.

- Powinien? - spytała Heidi, wyraźnie zaniepokojona słowami błekitnego Lisa.

- Tak. - odparł niewzruszony.

- W międzyczasie spróbujemy się jakoś zabarykadować. - poinformował Elijah, po czym otworzył szafkę, z której wyciągnął pochwę z mieczem. - A jeśli zdołają się przedostać, posmakują debrisjańskiej stali.

Łania wyszła z pomieszczenia. Nie podobał jej się ten plan. Miała po prostu czekać na przybycie maszyn?

- Nie. - powiedziała. Założyła na siebie ciepłą kurtkę, a na nią plecak. Chwyciła Bo w dłoń i wyszła z Sanktuarium.

Tymczasem na górze...

- Seth, właściwie to jak się tu dostałeś? - spytała Jina.

Błękitny Lis wyciągnął coś, co przypominało pilota i nacisnął przycisk. Z jego pleców wystrzeliło dwoje niebieskich, segmentowych holograficznych skrzydeł.

- Ta-dam!


- I jak ci się układa z Heidi? - spytał Jeżer.

- Jeżer! - wtrącił gniewnie LotKot.

- Co? Zapytać nie wolno?

- Spoko, chłopaki. - uspokoił ich Rick. - Jak? Cóż, można powiedzieć, że od kilku dni jesteśmy parą.

- Super.

Przez pewien czas między chłopakami panowała cisza, kiedy nagle Norker dostrzegł w oddali jakiś ruch.

- Patrzcie! Tam ktoś jest. - powiedział do reszty.

Rick podniósł się ze stanowiska i spojrzał tam, gdzie pokazała Kolczatka.

- To Heidi! - zawołał, po czym pobiegł w jej kierunku. Nie wyglądała dobrze.

Jeż złapał ją dokładnie w momencie, gdy miała upaść na lodowe podłoże.

- Rick...?

- Heidi. - przytulił dziewczynę, by ją choć trochę ogrzać. - Co tu robisz?

- Nie mogłam po prostu tam siedzieć i czekać... Musiałam cię znaleźć...

- Och, Heidi...

Przytulił ją mocniej. Odwdzięczyła się tym samym. Rick wziął ją w ramiona i zniósł do mecha, gdzie mogła się ogrzać przy silniku. Położył ją tam i usiadł obok. Dziewczyna uśmiechnęła się do swojego wybawcy.

Nagle rozległ się chory śmiech, jaki mógł z siebie wydać tylko jeden osobnik na Mobiusie.

- Eggman! - zawarczał Rick.

- I to jest właściwa odpowiedź! - odpowiedział mu wąsaty grubas w czerwonym fraku, który przyleciał na swoim EggMobile'u. - Ach! Rick Clarke! Wciąż pamiętam nasze ostatnie spotkanie.

Istotnie, jeśli przyjrzeć mu się z bliska, miał podbite oko i nadpęknięte okulary.

- Czego chcesz, Eggman? - spytał Jeżer.

- Pomyślimy, czego ktoś taki jak ja może chcieć. Oczywiście wladzy nad światem! A dzięki Szmaragdom Chaosu, które za mnie zdobyliście, wreszcie mi się to uda!

- Który raz to słyszę... - wtrącił LotKot.

Rick wyciągnął Ostrza i rzucił się na szalonego naukowca. Odbił się jednak, zanim w ogóle doleciał do swojego celu.

- Hahahah!! - zaśmiał się maniakalnie Eggman. - Uczę się na błędach, Jeżyku! Moje roboty już zmierzają do waszej kryjówki, a ty nic nie możesz na to poradzić!

Wąsaty spojrzał na Heidi.

- No proszę! - z EggMobile'a wystrzeliła szponiasta łapa, która złapała Łanię. - Chyba odkryłem twój słaby punkt.

- Zostaw ją, Eggman! - krzyknął Rick. - To sprawa między nami.

- Czyżby?

Łapa zaczęła się zaciskać, co powodowało u Heidi silny ból i krwawienie w miejscach szponów.

- Poddaj się albo twoja wybranka zginie.

- Rick... Nie rób tego... - wystękała dziewczyna.

- Myślałem, że wielki doktor Eggman potrafi walczyć. - mówił głośno Norker. - Widać się myliłem.

- Nom. - potwierdził Jeżer. - Chce załatwić gościa, a zamiast tego bierze jego dziewczynę za zakładnika.

- Respekt, doktorku! - LotKot zaklaskał w dłonie.

Eggman zawarczał złowieszczo, słysząc docinki. Wyrzucił Łanię na bok, co zaowocowało u niej utratą przytomności i obrażeniami.

- Chcecie prawdziwej walki, to ją dostaniecie! - krzyknął, po czym z EggMobile'a wystrzeliła kula, która przed upadkiem zmieniła się w robotyczną wersję Pantery. - Pozwól, że przedstawię ci Sheevę, moją lojalną zabójczynię.

Na palcach Sheevy pojawiły się ostre jak brzytwa pazury. Po chwili rzuciła się z nimi na Ricka.

- Zajmijcie się Heidi! - zawołał do Jeżera, odparowawszy cios.

- Twoje ciało jest słabe! - powiedziała mechanicznym głosem Pantera. 

Rick spróbował użyć na zabójczyni Zastoju, lecz ta była nieuchwytna.

- Myślisz, że twoje sztuczki z grawitacją ją dosięgną? - zadrwił Eggman. - Stworzyłem z niej skrytobójcę doskonałego. 

Przez pewien czas walka była bardzo wyrównana. Nudziło to naukowca. 

- Zaczynam tracić cierpliwość. - powiedział. - Sheeva, wykończ go!!

-Tak jest, mistrzu Eggman! - odpowiedziała Robianka, po czym zaczęła wyprowadzać coraz trudniejsze do skontrowania cięcia.

W pewnym momencie Sheeva również straciła cierpliwość. Podcięła Ricka nogą, po czym przyjechała mu pazurami po twarzy. Trzy szramy, jakie mu zostawiła, ciągnęły się od czoła, przez prawe oko, aż do nasady czaszki. Jeż upadł nieprzytomny na lód, zabarwiając go na czerwono.

- Rick!! Nie!! - krzyknęła Heidi, po czym podbiegła o własnych siłach do leżącego chłopaka. Uspokoiło ją jednak bicie jego serca. Uroniwszy kilka łez, przytuliła go do siebie.

- Co z nią? - spytała Sheeva swojego przywódcę.

- Zostaw ją. - odpowiedział beznamiętnie. - Szmaragdy czekają.

- Nie sądzę! - usłyszał Eggman.

- Co? Kto to powiedział?

- Ja!

Spod EggMobile'a wyleciał Elijah w swojej Super formie. Futro lśniło na złoto, oczy jego wypełniał blask, a po mechanicznym ramieniu tańczyły złote iskry. Towarzyszyli mu Jina i Harris, którzy chwilę później dołączyli do akcji w Osprey'u.

Elijah wykonał Rzut na pojeździe, dzięki czemu Eggman poleciał w górę na znaczną wysokość. Po chwili jednak wrócił nad ziemię, mocno zszokowany.

- Jak ty to... Sheeva! Na niego!!

Pantera bez wahania pobiegła w kierunku Jeża, lecz została brutalnie powstrzymana przez Jinę, która spadła bezpośrednio na nią.

- Łapy precz od mojego ojca! - warczała, próbując ją uderzyć. Niestety Robianka nie dawała się trafić. - No dajże się trafić!

- Ty chyba nie wiesz, jak to działa.

Sheeva odepchnęła dziewczynę i po chwili wstała na równe nogi. Jina miała jednak asa w rękawie. Rzuciła w Robiankę czarno-niebieskim krążkiem, który przyczepił jej się do piersi. Nagle Pantera padła na deski, a po jej powłoce przeskoczyło kilkanaście, jeśli nie -dziesiąt, iskier.

- Nie ma to jak namagnetyzowana pułapka EMP! - zaśmiała się Jina.

Elijah chwycił Eggmana za kołnierz.

- Może pogadamy o tym jak istoty rozumne? - spytał wąsaty.

- Niech pomyślę... Nie!

Jeż wykonał potężny Rzut i Eggman poleciał za tereny Sanktuarium, krzycząc coś w stylu: "Bądźcie przeklęci, Clarke!".


Rick obudził się w szpitalnym łóżku, ze strasznym bólem w okolicach prawego oka. Wokół niego stali Jina, Synthia i Elijah.

- Dobrze, że się obudziłeś. - powiedział mu ojciec, autentycznie się uśmiechając.

- Co się stało? Gdzie Heidi?

Czarny Jeż wskazał na łóżko obok. Spała w nim Łania, mocno poobijana. Jej talia, jak i ręka, były w bandażach. Rick odetchnął z ulgą.

- Tamta Pantera omal cię nie pokroiła tymi swoimi pazurami. - odpowiedział Elijah. - Na szczęście, Jina w porę ją powstrzymała.

- Jak bardzo oberwałem? Bo mam wrażenie, że nie bez powodu nic nie widzę z prawej strony.

Synthia podała Rickowi lusterko. Prawa połowa twarzy Jeża została oszpecona przez trzy szramy od czoła do nasady czaszki. Jego prawe oko było zasłonięte bandażami.

- Pięknie...

- Nie ma powodów do obaw, skarbie. - odparła starsza Jeżyca. - Straciłeś oko, ale nie wzrok.

- Jak mam to rozumieć?

Jina podeszła do brata i zaczęła zdejmować mu bandaże. Pod nimi był metalowy "monokl" z niebieską soczewką, wszczepiony bezpośrednio w czaszkę. Wychodził nieco ponad łuk brwiowy, a na skroni widniał fragment z małym pokrętłem. Na płytce nad nimi został wypalony napis "Seth Industries".

- Lisy wykonały kawał dobrej roboty. - skomentowała Synthia.

- Skoro tak, to czemu dalej nic nie widzę? - spytał Rick.

- Pozwól...

Dziewczyna wyciągnęła śrubokręt i dokręciła jedną śrubkę na wszczepie. Soczewka zaświeciła słabym niebieskim światłem.

- Dzięki, siostra.

- Spoko. - uśmiechnęła się Jeżyca.

- A właśnie! - przypomniał sobie Eli. Podał synowi małą paczkę. - Wszystkiego najlepszego.

- Z jakiej to okazji?

- Zapomniałeś? - spytała Synthia. - Dziś 13 lipca. Wasze dziewiętnaste urodziny.

- A, no tak. Dziękuję.

Jeż otworzył paczkę. Znajdował się w nim szary rewolwer z runami wydrapanymi na lufie. Jina pokazała swój - były takie same.

- Dobrze, chodzie. - powiedziała matka do męża i córki. - Dajmy naszym bohaterom odpocząć.

Rodzice i Jina wyszli z kliniki. Rick został sam na sam z Heidi.

Łania otworzyła oczy.

- Och, jak dobrze, że nic ci nie jest. - powiedziała z ulgą, widząc Jeża "całego i zdrowego".

- Coś mi niestety jest. - odparł, odwracając w jej stronę głowę i prezentując szramy razem z implantem.

- Och...

- Tak, wiem. Wyglądam okropnie.

- Nie o to chodzi, Rick. Po prostu... Te blizny dodają ci takiego... Uroku. - ostatnie słowa mówiła bardzo cicho, lecz tak, by Jeż je usłyszał.

- Mówisz...?

Zbliżyli do siebie łóżka, łącząc je w jedno podwójne. Przytulili się, uważając jednak na swoje obrażenia, a po chwili się pocałowali.

- Wszystkiego najlepszego, Rick... - powiedziała Heidi, wtuliwszy się w swojego chłopaka.

THE END

Advertisement